Freitag, 29. Juni 2012

KONSUMPCJA ZABIJA MIŁOŚĆ...




Konsumpcja zabija milosc… do drugiego czlowieka, dodalam w myslach na widok tego plakatu. Mysle, ze w dzisiejszych czasach jestesmy poddani lawinie roznorakich impulsow i prawde mowiac trudno twierdzic, ze marzenia sa w cenie.
Na marzenia tez brakuje czasu…
Kazdy przedmiot, ktory dzisiaj jest marzeniem, jutro staje sie juz czyms przedawnionym i robi automatycznie miejsce dla czegos zupelnie nowego, co tez koniecznie chcemy miec.
W tych oczekiwaniach trudno zlapac oddech, bo przeciez ciagle sa jakies pokusy, ciagle jest czegos za malo, ciagle czegos chcemy i nie znajdujemy zadowolenia, bo przeciez na horyzoncie znowu jakis przedmiot pozadania…
W moim oddczuciu mamy coraz sprawniejsze urzadzenia oraz coraz mniej czasu… Rowniez dla tego drugiego czlowieka, z jego marzeniami i oczekiwaniami. Komorka stala sie nieodlacznym towarzyszem, prawie kazdy ma komputer i dostep do internetu… Swiat sie zrobil taki maly i teoretycznie powinno sie bardziej czuc bliskosc drugiego czlowieka a przeciez tak nie jest…
Kontakty miedzyludzkie staly sie powierzchowne i czesto pozbawione glebszej tresci.
Stad tez depresje, kryzysy, samotnosc w tlumie…
Czy konsumpcja zabija milosc? Moim zdaniem w duzym stopniu tak, a jakie jest Wasze zdanie na ten temat?








Montag, 25. Juni 2012

SKANSENOWE OBRAZKI...




Niedawno odwiedzilam miejscowy skansen, ktory obejmuje obiekty z ostatnich pieciuset lat... Jest to jednak "zywy" skansen, poniewaz znajduja sie tu zwierzeta a niezaleznie od tego pokazane sa rozne aspekty dawnego zycia, ktore ozywaja na chwile. Widzialam grupe dzieci, ktora pod okiem opiekunki prala lniana posciel, na poczatek gotujac ja a pozniej trac na tarce... W taki sposob zobaczyc mozna warunki wykonywania roznych prac i jest to naprawde ciekawe.
Nie fotografowalam wnetrz, ktore sa po czesci umeblowane, moze innym razem.
Dzisiejsza wycieczka po skansenie to obrazki, ktore zostaly spontanicznie uchwycone w kadr...













































Freitag, 22. Juni 2012

CHWALIPIĘTA....




Niechcaco staje sie dzisiaj chwalipieta... Nie jestem snobistycznie nastawiona do zycia; to raczej w ramach ciekawostki postanowilam sie podzielic z Wami tym razem szczegolnym przezyciem kulinarnym. 
Taaaaaaaak... Niespodziankowo przytrafilo mi sie cos wyjatkowego i stad tez moje ochy i achy. 
A bylo to tak... Byla rocznica, bylo zaproszenie, byla wizyta w restauracji. Z gory przepraszam za jakos zdjec, ale nie dosc, ze bylo bardzo kameralne oswietlenie to fotografowalam niejako ukradkiem... 
Mimo tego mam nadzieje, ze bodaj czesciowo jest ta uczta widoczna.

Wg prowadzacego magazynu "Smakosz" ta restauracja nalezy do najlepszych w Niemczech.
Przyznacie, ze takie przezycie nie zdarza sie czesto (mnie samej pierwszy raz)!






Bardzo bylam ciekawa tej wyrafinowanej gastronomii i przyznam sie, ze na zakonczenie tonelam w zachwytach!
Nigdy nie spodziewalam sie, ze takie malutkie porcyjki moga w pelni satysfakcjonowac apetyty... 






Na koniec uczty stwierdzilam, ze trafila mi sie lawina smakow i aromatow, znanych bardziej lub mniej, ale cudownie skomponowanych i to chyba bylo takie niespodziankowo zachwycajace.

Ale po kolei, calosc jedzonka to bylo wiele dan, za kazdym razem bylo cos zaskakujacego!

Na powitanie kreacja z sera z roznymi dodatkami...






Po tym mus kokosowo-pomaranczowy w ktorym ukryta byla malza (austern), ciekawa i niezwykla w smaku, ale nie stane sie na pewno wielbicielka takich uciech, to juz dla mnie za bardzo wyrafinowane...






Pozniej amuse bouche, cacka kulinarne, bardzo dobre... Po prawej mus z papryki, w srodku galaretka z raka, z lewej pasztet z wegorza, na wierzchu kawior z latajacej ryby...






Pierwsza przystawka to pasztet - watrobka z francuskich gesi podana z odatkiem wisniowych aromatow, to bylo to, co mnie bezgranicznie zachwycilo, palce lizac to za malo powiedziane :-)))






Druga przystawka to karmazyn z Bretonii, dodatek to kaparkowa gremolata i karczochy oraz smakowite kleksy czegos, czego nie potrafie nazwac...






Trzecia przystawka to szkockie malze swietego Jakuba z cytrnowymi aromatami a do tego
chutney z pomaranczy i kopru wloskiego.







Przed daniem glownym lody bazyliowo-cytrynowe, to byl bardzo swiezy akcent kulinarny!






Danie glowne: poledwica wolowa z Iowa, grzybki lesne, krem cebulowy i mus kartoflany (nie ma go na zdjeciu). Tja.... Powiem tylko tyle: nie wiedzialam, ze wolowina moze sie rozplywac w ustach jak krem...






Po daniu glownym: francuskie sery, orzechy wloskie i suszone sliwki ze swiezutenka bagietka figowa...






Slodki deser: cieple morele przykryte kopula z lodow brzoskwiniowych, ktore zawieraly w sobie cos podobnego do oranzady w proszku, efektem bylo perlenie sie na jezyku, zabawne uczucie...






Drugi slodki deser: ozdobna rurka z  bardzo kruchego ciasta a w niej "cygaro" z lodow czekoladowych a pod nimi mus czekoladowo-lawendowy.






Ostatni deser: petit fours, malenkie slodkosci o roznych smakach i konsystencji... Pycha!






No i tym sposobem opowiedzialam Wam o kulinarnej uczcie, ktora byla dla mnie bardzo niezwykla. 
Nie wiem, czy cos podobnego jeszcze mi sie przydarzy, ale to bylo naprawde ciekawe przezycie, nie tylko dla podniebienia ale i dla oczu; ciesze sie, ze bylo mi to dane!





Mittwoch, 20. Juni 2012

UŚMIECHAM SIĘ ALBO ZIELONO MI...






Z jednej wizyty dentystycznej zrobily sie dwie, ale teraz moge sie usmiechac na cala szerokosc i miec nadzieje, ze teraz na dluzszy czas bede miala stomatologiczny spokoj. Korzystajac z tej okazji (bo nowego dentysty jeszcze nie mam) po wizycie pobieglam do Zaczarowanego Parku, ktory jest jednym wielkim szmaragdem. Wszedzie zielono, w powietrzu cudne zapachy a ja biegalam po znanych mi tak dobrze sciezkach i cieszylam sie, ze jest tak pieknie!!!












































Sonntag, 17. Juni 2012

URODZINOWO...





Tym razem byly to osiemdziesiate urodziny. Nie... Jeszcze nie moje, ale bylam gosciem i na ten temat pare slow. Urodziny obchodzila nasza ciocia, to ta, ktora z zapalem chodzi na kurs angielskiego dla poczatkujacych :-)
Przyjecie bylo w restauracji, ale zanim tam poszlismy, zostalismy zaproszeni na kieliszek szampana do domu. Pogoda byla bardzo ladna, dlatego tez pieknie prezentowal sie przydomowy ogrod...








 






Urodzinowy bukiet rowniez cieszyl oczy...












No a pozniej to juz bylo przyjeciowo - kulinarnie...









Jedzenie bylo pyszne a wina przednie (ale na tych ostatnich wcale sie nie znam, stad tylko zdjecia urodzinowego menu)...
Na poczatek byla przystawka - miedzy innymi tatar z lososia w sosie szparagowym oraz inne male smakolyki podane ze swiezutka bagietka.






Nastepnym daniem byla azjatycka zupka szafranowo-kokosowa z usmazona garnela, zupka byla bardzo smakowita a ja zapomnialam w pierwszym momencie sfotografowac talerz, w drugim momencie byly juz slady konsumpcji :-)






Kolejnym krokiem bylo danie glowne - pieczen ze swinki i wolka, do tego sos grzybowy, jarzynki i ziemniaczane gratin oraz taki kluskowy makaron, palce lizac!






Poniewaz mam nieuleczalna slabosc do slodyczy to cieszy mnie zawsze deser. Tym razem byl wielowariantowy: panna cotta, mus czekoladowy, lody pistacjowe, jablko w ciescie na goraco i salatka owocowa.






I jak tu sobie odmowic ostatniego dania? Niemozliwe!

Przyjecie ciagnelo sie prawie do polnocy i podziwialam jubilatke za dobra forme i cieply usmiech; ucieszylam sie bardzo, ze moglam uczestniczyc w tej uroczystosci z roznych wzgeldow zreszta. To byla jedna z niewielu chwil, kiedy spotykaja sie ludzie, ktorzy na codzien nie maja ze soba kontaktu, tym sposobem ucieszylam sie na widok wielu twarzy. W ramach refleksji pomyslalam o tym, ze w momencie, kiedy tutaj trafilam, byly tu dzieci, ktore teraz same sa rodzicami... To uswiadomilo mi, ilez czasu minelo, jak dlugo juz tu jestem!!!
Ale dosyc radosci, w zyciu musi byc rownowaga, dlatego jutro mam powazna wizyte u dentysty. To tez musze zalatwic; po niej bede sie mogla z ulga usmiechac do calego swiata!!!

Pieknego nowego tygodnia Wam zycze!!!!





Sonntag, 10. Juni 2012

NIEDZIELNE MIGAWKI...





Ostatnie wydarzenia osnuly moja dusze pajeczyna smutku i refleksji. Stad tez pewnie wewnetrzne wyciszenie i brak zapalu do fotografowania. Pogoda tez nie byla zawsze pogodna i tym sposobem nie moge tu pokazac zadnych ukwieconych rabat.
Dzisiaj wybralismy sie na krotki spacer po starowce, stad tez pare impresji, mimo braku slonca. Niedlugo jednak wybieram sie na spotkanie z kwiatami i mam nadzieje, ze uda mi sie pokazac pare naprawde ladnych widokow.
Zycze Wam udanego tygodnia!!!